Kapadocja – magiczna kraina, która bliżej jest mi już znana, bo zwiedzałam ją rok temu, studiując w Turcji. Moim zdaniem, to jest must have. Kapadocję trzeba zobaczyć, będąc w tym kraju. Jest wprawdzie daleko, ale po drodze widoki na góry Taurus wynagradzają wszystko.
Wyjazd na wycieczkę odbywa się bardzo wcześnie, bo zbiórka turystów zaczyna się już od 3 nad ranem! Jedyną opcją jest otworzenie na chwilę oczu, przetransportowanie swojego zaspanego ciała do autokaru i ponowne zamknięcie oczu. Ja tak zrobiłam i polecam serdecznie! Warto jednak było obudzić się na trasie, na drodze dookoła gór – magia.
Pierwszy przystanek to śniadanie w Seydişehir, około 7 rano. Śniadanie jest w cenie, więc nie trzeba się martwić żadnymi dodatkowymi kosztami, można za to rozprostować nogi po podróży z Alanyi i nakarmić swój spragniony żołądek.
Po śniadaniowej przerwie, wyruszyliśmy w stronę miasta Konya, a tam – docelowo do muzeum Mevlany. Przewodniczka opowiedziała nam całą zawiłą historię zakonu wirujących Derwiszy, którzy od XIII wieku prowadzili niecodziennie rytuały modlitwy, polegające na czczeniu Boga poprzez wirujący taniec i muzykę. Derwisze, modląc się zapadali w swego rodzaju hipnozę, dzięki czemu mogli kręcić się wokół swojej osi niezliczenie wiele razy.
W 1925 roku prezydent Mustafa Kemal Atatürk, którego celem było odseparowanie kościoła od polityki, zamknął wszystkie istniejące w Turcji szkoły koraniczne, a w tym Zakon Wirujących Derwiszy. Zamienił go wówczas w Muzum Sztuki Islamu (Mevlana Müzesi), zakazując kontynuowania religijnej ekstazy przez Derwiszów.
Muzeum po dziś jest tłumnie odwiedzane przez muzułmanów, jako miejsce kultu religijnego. Turcy pielgrzymują do Konyi, aby odwiedzić grób Celaleddina Rumiego, zwanego Mevlaną – średniowiecznego mistyka i założyciela Bractwa Wirujących Derwiszy.
Każdy muzułmanin powinien wybrać się do Mekki na modlitwę, ale równie ważna jest pielgrzymka do Konyi, aby zobaczyć szkatułkę z włosami Mahometa, która jest otwierana raz w roku. Wyznawcy Islamu doznają podczas pobytu w muzeum swego rodzaju duchowej ekstazy, padają na kolana, płaczą, wyciągają ręce w stronę szkatułki – podczas naszej wycieczki nie doświadczyliśmy wprawdzie takiej sytuacji na żywo.
*Aby wejść do muzeum należy mieć zakryte ramiona i kolana, butów nie trzeba ściągać, należy za to założyć ochraniacze, które są rozdawane przed wejściem.
Konya jest najbardziej konserwatywnym i muzułmańskim miastem w Turcji, więc niech nie zdziwi Was widok kobiet w czadorach, hidżabach i burkach. Pewnie już Was to nie dziwi, skoro interesujecie się Turcją, ale w Konyi natężenie muzułmanek przypomina bardziej Teheran, a nie Turcję. Stąd moje ostrzeżenie.
Muzeum Mevlany to nasz jedyny punkt do zwiedzania w Konyi, ruszyliśmy więc w dalszą podróż – w stronę Karavansaray Sultanhani. Czym jest taki Karavansaray, a raczej czym był? Budynki służyły jako zajazdy dla karawan z pomieszczeniami dla podróżnych. Ten, pod którym my byliśmy powstał w XIII wieku z fundacji sułtana Alaeddina Keykobada – mieścił się wówczas na bardzo ważnym szlaku handlowym. Karavansaraje były stawiane co 40 kilometrów, bo tyle byli w stanie przejść, czy przejechać sprzedawcy. W karawanach po prostu odpoczywali przed kolejną drogą.
Nie zobaczyliśmy Karavansaraya od środka, za to zobaczyliśmy przepiękne psy – ojca i dziecko. Doszło do mnie wówczas, że żaden zabytek, żaden lot balonem, ani żaden zachód nie działa na turystów tak, jak małe zwierzątka spotykane na tureckich drogach! Wszyscy, bez żadnego odstępstwa rzucają się, aby pogłaskać tureckiego kopka (köpek – pies), albo kedi (kedi-kot). Ba, polscy turyści mieli przygotowane polskie kabanosy do częstowania zwierząt, jednak prychały one na te z zawartością wieprzowiny (SKĄD one poznały skład?!).
Po zobaczeniu Konyi i Karavansaraju pojechaliśmy na lunch do Aksaray. Zazwyczaj odbywa się on w granicach godziny 12. W restauracji u przesympatycznego właściciela – pana Mustafy, turyści mają do wyboru "szwedzki stół". Pobieramy tacę, a następnie pokazujemy kucharzom, na co mamy ochotę, a ci wedle naszego uznania, nakładają nam dania. Dodam, że zawsze na obiadach napoje są dodatkowo płatne.
Po lunchu przyszedł czas na ostatnią prostą – drogę do wymarzonej Kapadocji.
Magiczna kraina, którą znamy głównie ze zdjęć na Facebooku, a jeszcze bardziej na Instagramie. Zaraz po Błękitnym Meczecie to miejsce, z którego widziałam najwięcej zdjęć, jeśli chodzi o Turcję. Pamiętam mój pierwszy raz, gdy odkryłam, gdzie to właściwie jest. Bo gdy widzi się coś tak magicznego, to człowiek myśli, że to nie może być tak blisko Europy. A jest! Na samiusieńkim środeczku Turcji.
Skalne góry, wyryte w nich domy i hotele oraz skalne kominy widzieliśmy już z okien autokaru. Nie było osoby, która nie zachwyciłaby się tym widokiem. Zostaliśmy zawiezieni do pierwszego miejsca – panoramy pod drzewem (O ağacın altı). Widok jest przepiękny, turyści rzucili się robić zdjęcia w każdej pozie. Dodatkowo na miejscu można kupić u sprzedawców oko proroka i powiesić je na drzewie, a wcześniej pomyśleć życzenie. Po sesji zdjęciowej udaliśmy się na kolejny punkt programu, co więcej – główny punkt programu!
Muzeum na wolnym powietrzu w Göreme (Göreme Açık Hava Müzesi), które jako jedno z dziewięciu atrakcji w Turcji, od 1985 roku znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Bez odwiedzenia tego muzeum, nie można mówić, że byliśmy w Kapadocji i widzieliśmy w niej wszystko. W całej Kapadocji znajduje się około 600 kościołów, a na terenie samego muzeum, które znajduje się w całości na dworze, jest ich 7. Dodatkowo na miejscu są kapliczki i refektarz, w sumie około 20 skalnych obiektów z czasów bizantyjskich. Wcześniej dziury, które były wydrążone w skałach służyły jako domostwa, przy których znajdowały się magazyny i winiarnie. Potem zostały przekształcone w kościoły dla anachrotetów – ascetów, którzy w IV wieku n.e. żyli na tych terenach, a ich głównym celem w życiu była modlitwa, zamartwianie się i kontemplacja.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, stało się coś, czego turyści, którzy przyjechali do upalnej Turcji nie przewidzieli. Zaczął lać deszcz! Pogoda w Kapadocji zmienia się jak w kalejdoskopie, jest zupełnie inna, niż ta na Riwierze. Lepiej wziąć na tę wycieczkę ze sobą długie spodnie i bluzę. Może nie przydadzą się podczas zwiedzania, ale podczas jazdy autokarem – na pewno. Nasza przewodniczka Natalia poradziła sobie z deszczem, opowiadając nam historię skalnych kościółków chowając nas w kawiarni pod dachem. Jak wspominałam, w Kapadocji pogoda jest zmienna, więc deszcz szybko przestał padać, mogliśmy wyruszyć na zwiedzanie.
Zobaczyliśmy trzy kościoły wybudowane w skale m.in. wężowy, jabłkowy i świętej Barbary. Dowiedzieliśmy się o tym, że w Kapadocji chrześcijaństwo istniało już setki lat temu. Mieliśmy czas wolny, aby obejść całe muzeum i zobaczyć piękno krajobrazu stworzonego zarówno przez naturę, jak i przez człowieka.
To kolejna atrakcja, której nie może zabraknąć na wycieczce po Kapadocji. Ta dolina wyróżnia się tym, że znajdują się w niej kominki świętego Szymona. Dlaczego zostały nazwane akurat od jego imienia? Bo to właśnie święty Szymon ukrywał się w Kapadocji, jedząc tylko owoce z drzewa chlebowego.
W samej dolinie, prócz pięknych widoków, zobaczyliśmy nowiusieńką kładkę Paşabağ, po której rok temu jeszcze nie było śladu. Po kładce można dojść prosto z parkingu, do samej doliny, a ona sama służy na wspaniały punkt widokowy. To właśnie w tej dolinie kupiłam przywieszkę do kluczy z balonem, która swego czasu robiła szał na naszym Instagramie.
Przyszedł czas na Dolinę Wyobraźni, więc jak sama nazwa wskazuje, trzeba było sobie wyobrażać! A co? Między innymi, jeśli wytężycie wzrok, to ujrzycie skały ułożone w kształt wielbłąda, czapki napoleona i całujących się buziek.
Wystarczy tych dolin jak na jeden dzień. Nadszedł czas na odpoczynek, ponieważ grafik był naprawdę napięty!
Po zameldowaniu dostaliśmy czas wolny około 1,5 godziny na dosłowne wyciągnięcie nóg. Od 19 ruszała kolacja, jedzenia jest mnóstwo. Osoby, które nie wybierają się na noc kapadocką, mają czas wolny, aż do kolejnego dnia.
Nie pójść na noc kapadocką, to tak jakby nigdy nie być w Turcji! Jest to dodatkowa atrakcja, ale ja uważam, że każdy powinien ją zobaczyć. Na tej imprezie nie ma gotowych dań, są tylko przekąski, orzeszki, borek, arbuz. Napoje alkoholowe są za to all inclusive, jest wódka, wino i tradycyjny turecki alkohol – raki. Będziecie jednak tak zaciekawieni akcją, która dzieje się na scenie, że nie będzie czasu pić!
Restauracja znajduje się pod ziemią. Siedzimy w otworze wykutym w kamieniu, dookoła są stoły, a na samym środku scena. Gdy wszyscy się zjechali, zaczęło się show. Na nocy zobaczymy parę rodzajów tradycyjnych kulturowych tańców tureckich, od najwolniejszych z rejonu Morza Śródziemnego, do tych najszybszych znad Morza Czarnego. Po każdym tańcu jest krótka przerwa, czasem DJ włącza muzykę i zaprasza wszystkich do tańca, wtedy klimat przypomina wesele, wszyscy ruszają od swoich stolików, aby potuptać nóżką na parkiecie. Tańce tańcami, ale są dwie atrakcje, które robią totalny szał. Po pierwsze inscenizacja tureckich zaręczyn, artyści biorą do tego chętnych z widowni. Do restauracji wjeżdza nawet koń!!! Wszyscy obecni mogą wziąć udział w zaręczynach, są wspólne tańce w kółku, naprawdę super sprawa! Jest też wyjście na zewnątrz i tańce przy ogniu.
Kolejną, najbardziej wyczekiwaną atrakcją jest pokaz tancerki brzucha. Ma ona wejście smoka, ponieważ wyjeżdża z SUFITU! Serio! Nagle na środku restauracji ląduje tancerka, która wypada ze swojego balkonu i zaczyna robić show, do którego porywa mężczyzn z widowni. Śmiechom i zabawie nie było końca, to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Taniec brzucha to nie ostatni, który Was uwiedzie. Rano byliśmy w muzeum po zakonie wirujących Derwiszów, a w nocy zobaczyliśmy wirującego Derwisza na żywo! Jeden z tancerzy opanował tę sztukę do perfekcji. Ohy i ahy było słychać z każdego kąta sali. Na koniec restauracja zamienia się w dyskotekę, wszyscy porywają się do tańca. Impreza kończy się około godziny 23. Zostaliśmy z powrotem zawiezieni do hotelu i położyliśmy się wreszcie spać. Niestety nie na długo, bo o 4.30 czekała nas pobudka na balony.
Nie odpuściłabym sobie obejrzenia tego show jeszcze raz! Za pierwszym razem będąc w Kapadocji, również zdecydowałam się pojechać na punkt widokowy i teraz też musiałam to zrobić.
Jest to oczywiście opcja dla tych, który nie zdecydowali się balonem lecieć. Niestety, ale NIKT nie może dać pewności, że balony polecą. Tak jak wcześniej wspominałam, pogoda w Turcji zmienia się diametralnie, wszystko zależy od tego, z jaką prędkością wieje wiatr w danym dniu! O lotach balonem decyduje przyroda. Jeśli Wam się uda i akurat, gdy będziecie w Kapadocji, pogoda pozwoli na to, aby balony wyruszyły, to transfer zabierze Wam bardzo wcześnie. Balony latają na wschód słońca, więc w zależności o jakiej porze roku będziecie na wycieczce, tak wcześnie lub późno wyruszycie. W czerwcu ekipa latająca wyruszyła już o 4.
Z góry uprzedzam, że osoby, które nie lecą balonem i też nie zdecydują się na przejazd do punktu widokowego, balonów w Kapadocji nie zobaczą, ponieważ latają one tylko o wschodzie słońca! Potem wiatr jest tak silny, że nie pozwala im już na startowanie. A być w Kapadocji i nie widzieć balonów, to jak być w Krakowie i nie wejść na Wawel!
Po tym, jak wszyscy turyści obfotografowali się z kolorowymi balonami, o godzinie 7.30 wróciliśmy do hotelu na śniadanie. Każdy, kto zobaczył balony, zapomniał o tym że zarwał nockę! Było warto!
To najbardziej tajemnicze miejsca w tej krainie, czyli podziemne miasta. Jest ich około 200, tyle udało się zlokalizować! Zważywszy na to, że torf, z którego uformowane są skały w Kapadocji jest miękki, przez co mieszkańcy mogli wydrążać w nich tunele, stworzyli sobie kryjówki pod ziemią. Miasta powstawały na tym terenie około 2000 tysiące lat temu, kiedy ziemie Anatolii zamieszkiwali Hetyci. Mieszkańcy budowali miasta podziemne z obawy przed najeźdźcami. Do dziś zagadką jest, jak w ogóle żyli w środku, jak wnieśli tam ogromne głazy, które służyły jako obrotowe wejścia do tuneli. Ważą one 500 kg!
O podziemnych miastach zrobiło się głośno dopiero po 1963 roku, gdy przypadkowo odkrył je pewien rolnik z Kapadocji. Podczas rozbudowy swojego domu zapadła mu się ta nowa część, okazało się, że pod ziemią znajduje się otwór. Dom został mu odebrany, a na miejscu zaczęto prowadzić badania archeologiczne, które pozwoliły odkryć podziemne miasta. Co ciekawe, mieszkańcy nie zostawili po sobie żadnego śladu! Łącznie w takim mieście mogło ukryć się nawet 10 tysięcy osób, choć niektóre źródła mówią nawet o 30. Co znajdowało się wewnątrz? Tunele prowadziły do pomieszczeń mieszkalnych, cmentarza, świątyni, a nawet stajni, ponieważ w miastach mieszkały też zwierzęta. Największe wrażenie robi jednak system wentylacyjny, który zastosowali ówcześni mieszkańcy, wybudowali oni powiem 15 tysięcy kanałów wentylacyjnych, które doprowadzały świeże powietrze. Najgłębsze pomieszczenie w takim mieście znajdowało się 85 metrów pod ziemią, kompleksy budowane były poziomami, naukowcy przebadali 20, ale doliczają się, że może być ich nawet 40. Dla turystów udostępnione są 3 poziomy.
Podziemne miasto było ostatnią atrakcją na wycieczce do Kapadocji. Prosto stamtąd udaliśmy się na obiad do tej samej restauracji, w której jedliśmy dzień wcześniej. Około godziny 13 rozpoczęliśmy naszą drogę powrotną w stronę Riwiery Tureckiej. Wycieczka kończy się dla turystów z Alanyi w granicach godziny 20.
*Opisywana wycieczka miała miejsce w czerwcu. Kolejność zwiedzanych miejsc mogła w tym czasie ulec zmianie!